Już
od dawna chodził mi po głowie pomysł zrobienia własnego kremu. .
. Nie ukrywam, że towarzyszyły mu liczne obiekcje. W końcu
niełatwo bez doświadczenia i praktycznego przygotowania w tym
kierunku, stworzyć kosmetyk, który stosuje się na własnej skórze.
Zaczęłam od poszukiwań przepisu i kilku tutoriali na YouTube.
Okazało się, że jest to trochę bardziej skomplikowane niż inne
domowe kosmetyki, ale w zasięgu możliwości kogoś kto z zawodu nie
jest kosmetologiem. Zamówiłam potrzebne składniki i zabrałam się
do dzieła. Tworzenie i testowanie kremu zostawiłam na weekend. Nie
tylko ze względu na czas, ale niepowodzenie, które wpisałam w
koszty. ;) Na szczęście efekt przeszedł moje najśmielsze
oczekiwania i nie musiałam iść do pracy w kominiarce. Poniżej
prezentuję przepis, który jest inspirowany recepturami znalezionymi
w Internecie, ale nieco przeze mnie zmodyfikowany.
Zacznijmy
od składników. Najlepiej dobrać je zgodnie z potrzebami Waszej
skóry. Jeśli nie wiecie jakie oleje lub hydrolaty będą dla Was
odpowiednie, warto poszukać dokładnych informacji w sieci. Np. olej
z awokado działa odmładzająco, olej z konopi przeciw trądzikowo,
z kolei olej kokosowy jest najbardziej uniwersalny. Na początek
najlepiej kupić półprodukty, które można stosować samodzielnie.
W moim przypadku było to masło shea oraz hydrolat z gorzkiej
pomarańczy (neroli). W razie niepowodzenia w produkcji kremu, masła
mogłabym używać jako balsamu do ciała, a hydrolatu w postaci
mgiełki. Jeśli nie chcecie inwestować w produkty, bo nie jesteście
pewni efektu, można zrobić krem z tego co ma się pod ręką. Może
to być nawet zwykły olej (choć osobiście jestem przeciwniczką
oleju rzepakowego) i zielona herbata lub rumianek.
Niezmiernie
ważnym składnikiem jest emulgator. To właśnie jemu zawdzięczamy
łączenie się wody z tłuszczem. Jeśli zrezygnujecie z emulgatora,
zamiast kremu wyjdą Wam oka tłuszczu unoszące się na wodzie,
czyli niezbyt apetyczny rosół. Na dobry początek warto wybrać
najmniej wymagający emulgator. Zdecydowałam się na GSC, które jak
zapewnia producent ma skład roślinny. Emulgator szybko się
rozpuszcza w fazie tłuszczowej na ciepło.
Przechodzę
do meritum ;) Przepis:
8
g oleju – w moim przypadku było to 5 g oleju kokosowego i 3 g
masła shea
4
g emulgatoa
30
ml hydrolatu (następnym razem dam 20, ponieważ krem wyszedł dość
rzadki)
Potrzebne
będą: waga kuchenna, 2 szklanki żaroodporne, mieszadełko (np.
patyczek do szaszłyków), łyżeczki, sucha ściereczka, mały
garnek z wodą, pudełko na krem, opcjonalnie spirytus i waciki do
odkażania, opcjonalnie spieniacz do mleka.
Zaczynamy
od dokładnego umycia wszystkich przyrządów w gorącej wodzie.
Dodatkowo można wszystko przetrzeć wacikiem nasączonym spirytusem.
Krem nie posiada konserwantów, więc łatwo może się zepsuć,
dlatego porządek jest podstawą. Koniecznie trzeba wszystko dobrze
wysuszyć, bo bakterie ubóstwiają wilgoć.
Następnie
odważamy potrzebną ilość składników. Zagotowujemy wodę w
garnku. Oleje przekładamy do szklanki i rozpuszczamy w kąpieli
wodnej. Na kąpiel można wyłączyć palnik pod garnkiem. Oleje
szybko się rozpuszczają, więc temperatura w zagotowanej wodzie
może spadać. Od razu po rozpuszczeniu oleju dodajemy emulgator.
Zazwyczaj ma postać granulek, więc mieszamy do dokładnego
rozpuszczenia.
Gdy
emulgator połączy się z olejami wyjmujemy szklankę z wody i
odstawiamy do ostudzenia. W tej samej wodzie podgrzewamy fazę wodną
(w moim przypadku hydrolat). Nie podgrzewamy ponownie wody.
Faza
tłuszczowa (oleje z emulgatorem) i faza wodna powinny mieć zbliżoną
temperaturę. Niestety nie miałam termometru, który mógłby to
sprawdzić, więc posłużyłam się metodą „na oko”. Najłatwiej
sprawdzić temperaturę dotykając dna dwóch szklanek od spodu.
Jeśli różnica nie jest duża możemy połączyć obydwie fazy.
Ostrzegam, że oleje szybko tężeją. Jeśli robicie krem z herbaty
lub naparu ziołowego, zacznijcie od przygotowania fazy wodnej, żeby
zdążyła ostygnąć, gdy przyjdzie czas na oleje.
Do
fazy tłuszczowej wlewamy partiami, wąskim strumieniem fazę wodną
i ubijamy spieniaczem do mleka lub energicznie mieszamy aż powstanie
jednolity krem.
Kompozycja
zapachowa, którą otrzymacie pokonuje w przedbiegach wszystkie
drogeryjne specyfiki. W moim kosmetyku na pierwszy plan przebijają
się nuty cytrusowe od przedawkowanego neroli :D, ale w tle można
wyczuć słodki zapach masła shea i kokosu.
Tak
jak wcześniej wspomniałam mój krem wyszedł nieco za rzadki z
powodu dużej ilości hydrolatu, ale dzięki temu ma lekką
konsystencję, która szybko się wchłania.
Krem
jest pozbawiony konserwantów, dlatego trzeba trzymać go w lodówce.
Zanim
zastosujecie krem, zróbcie próbę uczuleniową, np. za uchem. Jeśli
nie zaobserwujecie nic niepokojącego możecie śmiało cieszyć się
kremem własnej produkcji i obserwować jak Wasza skóra każdego
dnia robi się gładsza!
Zalety
własnoręcznie zrobionego kremu:
- wiesz co wchodzi w skład twojego kremu
- bez konserwantów
- ograniczenie konsumpcji
- ekologia – np. możesz wielokrotnie użyć tego samego pudełka
- składniki dopasowane do potrzeb Twojej skóry
- oszczędność pieniędzy – w moim przypadku pudełko kremu wyniosło ok. 7 zł
- niesamowita frajda przy robieniu kremu :D
Jesteśmy
ciekawe czy macie swoje doświadczenia w produkcji kremu? Jeśli tak,
czekamy na Wasze pomysły i rady w komentarzach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz